piątek, 12 lutego 2010

Wiedza słuszna i słuszniejsza

Około 391 roku n.e. w Aleksandrii, w największej na Ziemi bibliotece, katolicy spalili pisma i księgi niezgodne z nauczaniem Kościoła. Tym samym kościół przejął monopol na nauczanie. Dlaczego tak się stało?

Kiedy „krzewiciele chrześcijaństwa" pod wodzą cesarza Teodozjusza, w barbarzyński sposób niszczyli świątynie pogańskie i ośrodki kultury helleńskiej na terenie imperium rzymskiego, kierował nimi religijny fanatyzm i chęć zniszczenia wszystkiego, co nie jest zgodne z naukami Kościoła. Ich agresja i siła była większa niż agresja i siła ich przeciwników. Doprowadziło to do trwającej blisko 1000 lat kulturalnej i społecznej próżni, której skutki odczuwamy do dziś.

Niszcząc Bibliotekę Aleksandryjską, w której od stuleci przechowywano około 700 000 starożytnych zwojów, katolicy niszczyli zwłaszcza te, dotyczące nauk medycznych, astronomii, słowem nauk ścisłych. Stanowiły one dla rozszerzającej się nowej religii niemałe zagrożenie. Dotychczas, o czym się zapomina, były to osobne światy - nauka i religia (oczywiście nie wszędzie). Niszcząc księgi naukowe, kościół zyskał monopol na jakąkolwiek naukę i połączył naukę i religię w jedno. Od tej pory można było się uczyć tylko w dwojaki sposób: mając poparcie kapłana lub przynależąc do jednego z klasztorów. Oblicza się, że zastój spowodowany działaniami kościoła zahamował postęp naukowy o ponad tysiąc.

Obecnie każdy z nas ma dostęp do wiedzy. Może wybrać szkołę i studia jaką chce lub takie, na które go stać. Można też uczyć się samemu. Otworzyły się granice i młodzi ludzie często edukują się w krajach laickich, nie w wyznaniowych. Poza tym pojawił się internet, w którym gromadzi się dostępna wiedza ludzkości. Jakkolwiek kościół nie chciałby przejąć nad tym kontroli, w najbliższym czasie nie ma na to szans. Czy na pewno? Kościół nie może już strachem, torturami i wykorzystując zabobony dobrać się do ludzkich umysłów. Za to bezkarnie może sięgnąć po umysły najmłodszych, nieświadome niebezpieczeństwa indoktrynacji istoty. Może posiać im strach przed „Panem Bogiem”, by w wieku szczenięcym nauczyli się nosić go głęboko w umysłach, by w razie jakiejkolwiek obawy zwracali się do „boga”. Lecz - co w tym najważniejsze - tylko poprzez jego pośredników. Nie bezpośrednio. Jeśli człowiek omijałby taką instytucję jak Kościół, po co ów miałaby istnieć? Musi być ktoś, kto objaśni, dlaczego należy się bać i co nam grozi, jeśli bać się nie będziemy.

Wpływ kościoła i strach przed nim jest tak silny, że do dziś mówi się o dzieciach, że są „chrześcijańskie” (w innych krajach „muzułmańskie”, „żydowskie” lub inne), jeśli taką religię wyznają ich rodzice. Ma to uzasadniać posyłanie tych dzieci do przypisanych im szkół, w których (obecnie) nie uczy się religii innej niż słuszna, nie istnieje religioznawstwo, ani etyka inna niż chrześcijańska. Więcej. Religia w większości nie występuje na pierwszej lub ostatniej godzinie pobytu dziecka w szkole, występuje w środku, żeby dzieci, które nie chcą na religię chodzić i tak były na nią posyłane (przez dyrektorów i nauczycieli). Funkcję ustawową nauczyciela etyki (jeśli takiego się powołuje) pełni z reguły katecheta lub katechetka.

Katecheta to z reguły prosty, niewykształcony indoktrynator. Jego wykształcenie to często tylko kurs katechetyczny organizowany przez księży odpowiedzialnych za katechezę w poszczególnych diecezjach. Z pedagogiką opiekuńczą nie ma to nic wspólnego. Bo i dlaczego miałoby mieć? Kościołowi nie zależy, by wychować dziecko. Ono ma być oczywiście wychowywane, ale tylko w wierze. Czyli w strachu przed czymś, co nie istnieje fizycznie. Jednak dziecko ma wierzyć, że jeśli nie będzie postępowało z naukami kościoła, zostanie skazane na męczarnie w tak zwanym piekle. jakie są wizerunki piekła w podręcznikach do religii czy plastyki - wiemy sami.

Ilu wykształconych katechetów w Polsce mamy i ile zarabiają, nie wie nikt. Zawsze możemy zwrócić się z tym pytaniem do Ministerstwa Edukacji, co uczynił portal Racjonalista już w roku 2005, ale samo Ministerstwo też tego nie wie. A jednak to my ich utrzymujemy. Utrzymują ich również ateiści i osoby innego wyznania czy im się to podoba, czy nie. Oczywiście sytuacja nie wygląda tak tragicznie w dużych miastach, gdzie rodzice mają większy wybór, ale Polska składa się w większości z małych miasteczek. W nich właśnie dzieci, które na religię nie chodzą, wytykane są przez katechetów jako gorsze. Część prasy krajowej (Polityka, Gazeta Wyborcza) podejmowała już ten wątek. Bez skutku - nie zmieniło się nic. W odpowiedzi na pytanie Racjonalisty, Ministerstwo Edukacji podało, że katechetów mamy w Polsce blisko 43 tysiące.

Każda profesja społeczna, a szczególnie rola pedagoga to profesja niezwykle silnie związana z zaufaniem publicznym. Wymaga szczególnego rodzaju predyspozycji. Pedagog nie może też zawładnąć osobowością drugiego człowieka, nie może ograniczać jego pola działania. Niezależnie od systemu politycznego, nasze dzieci zawsze narażone były na działania niepedagogiczne, na indoktrynację. I nie jest ważne czy religijną, czy polityczną.

Kościół chce zawładnąć umysłami najmłodszych, podobnie jak komuniści w latach 50. i 60. Pierwszy chce zapisać niezapisany umysł. Pokryć tabulę rasę własnym alfabetem. Przez wieki nauczył się, głównie za pomocą strachu, zmuszać rodziców do oddania dzieci w ręce kościoła. Jakiś czas temu, jeden z posłów, zwrócił się z interpelacją o możliwość przywrócenia religii do specjalnych sal katechetycznych, przy kościołach, jak było to w latach wcześniejszych. Na próżno. Sale te są już podnajęte pod - głównie - prywatny biznes, poza tym kościół musiałby je wyremontować, a w zimie ogrzewać. To są koszta, na które kościół pozwolić sobie nie może.

Poza tym, wg. kościoła, "Wychowanie jest równocześnie uważane za apostolstwo", co potwierdził Jan Paweł II w Liście do rodzin Gratissimam Sane z okazji Roku Rodziny 1994. Wychowanie - wg. papieża - jest wspólnym uczestnictwem w prawdzie i miłości, w tym ostatecznym celu, który stanowi powołanie człowieka ze strony Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego. Słownikowa definicja jest oczywiście inna, jest to jednak słownik laicki. Ludzi niewierzących i nieutożsamiających się z moralnością kościoła katolickiego jest Polsce coraz więcej. Jest to problem, z którym tak łatwo kościół sobie nie poradzi. Mimo naciąganych statystyk, utrudnianiu apostazji i działań na najmłodszych, ludzie zaczynają dostrzegać, że można wychować dziecko prawidłowo. Bez strachu, że "bóg" skaże je na wieczne potępienie. Że nie musi ono patrzeć w szkole na ukrzyżowanego mężczyznę z cierpieniem na twarzy, który umarł "za jego grzechy". Zabobony owszem - istnieją. Liczba egzorcystów w Polsce, w ostatnich trzech latach wzrosła ponad dwukrotnie. Są w Polsce powiaty, gdzie urzęduje na stałe dwóch egzorcystów, a nie ma ani jednego psychiatry. Mimo to, zabobony przegrywają z konkretem i racjonalnym podejściem do życia.

Jest nadzieja, że Biblioteka, którą gromadzi ludzkość, nie zostanie zniszczona po raz drugi.